wtorek, 10 grudnia 2013

Maison de Verre / Szklany Dom




w rolach głównych :
Pierre Chareau – architekt, projektant mebli, dekorator wnętrz
Louis Dalbet – rzemieślnik specjalizujący się w artystycznej obróbce metali
Bernard Bijvoet – architekt, były współpracownik Johannesa Duikera

oraz gościnnie :
Doktor Jean Dalsace - klient, lekarz
Pani Dalsace -  żona klienta
Le Corbusier – architekt, szpieg
Paul Nelson - architekt, wielbiciel Szklanego Domu
Jean Prouve - architekt, fan Szklanego Domu
Sir Norman Foster - architekt, czerpał inspirację ze Szklanego Domu
Sir Richard Rogers - architekt, czerpał inspirację ze Szklanego Domu
Renzo Piano - architekt, czerpał inspirację ze Szklanego Domu
Rem Koolhaas - architekt, czerpał inspirację ze Szklanego Domu

Pierwszym zadaniem dekoratora jest burzenie i przebudowywanie.
Pierre Chareau

Maison de Verre / Klinika Doktora Dalsace

Szklany Dom zbudowany jest, jako wypełnienie dziury powstałej na skutek wyburzenia dwóch dolnych pięter XVIII wiecznej kamiennicy w centrum Paryża. Dom został dosłownie wbudowany pomiędzy boczne ściany sąsiednich budynków, ostatnie piętro (które musiało być zachowane ze względu na absolutną odmowę sprzedaży właścicielki znajdującego się tam mieszkania ) i ziemię.

Kamienica przed budową Maison de Verre

Nowa konstrukcja – stalowe słupy oraz stropy z betonu zbrojonego - była na miejscu w lipcu 1928, kilka dni przed wydaniem pozwolenia na budowę przez władze miejskie Paryża. Klient wprowadził się do skończonego domu 4 lata później, w 1932 roku. Koszt przedsięwzięcia to około 4 miliony franków.

Maison de Verre w budowie
Zbudowana ze szklanych bloków fasada pozwala maksymalnej ilości światła penetrować wnętrze budynku, nie dopuszczając jednocześnie do naruszania prywatności mieszkańców. Zastosowane szkło jest półprzeźroczyste. W nocy fasady są oświetlone z zewnątrz przez wielkie reflektory, sączące ciepłe rozproszone światło do wnętrza znów zapobiegając naruszeniu prywatności domowników. 

Maison de Verre w budowie
 Szklane cegły

Szklane cegły były we Francji w powszechnym użyciu już od kilku lat. Nigdy jednak nie użyto ich w tak radykalnym wymiarze. W 1900 roku na Wystawie Światowej w Paryżu przedstawiono ‘Palais Lumineux’ (Świetlisty Pałac) w całości skonstruowany ze szkła. (por. wiktoriański Pałac Kryształowy w Londynie Josepha Paxtona, 1851, Wystawa Światowa, Hyde Park) Chareau mógł go widzieć i mogło to być bezpośrednie źródło inspiracji dla Szklanego Domu.

Początkowe wersje projektu zakładają konstrukcję żelbetową zamiast stalowej oraz generalnie mniej przeszkleń.   

Wybór szkła, jako materiału. 

Klient – doktor Dalsace pragnął skąpanego w świetle słonecznym gabinetu i laboratorium na parterze przy jednoczesnym wymogu zapewnienia prywatności pacjentom. 
Chareau był pod mocnym wpływem obecnego wśród paryskich architektów ideologicznego trendu kładącego nacisk na fizyczną i psychiczną higienę.
Szklane bloczki – były relatywnie wytrzymałe, potrzebujące niewiele nakładów na utrzymanie i czyszczenie na zewnątrz i wpuszczały maksymalną ilość światła do wnętrza. Poza tym Chareau preferował w projektowanych przez siebie wnętrzach raczej światło rozproszone lub odbite – naturalne czy sztuczne – niż światło bezpośrednie.

Wielkie przeszklone elewacje zawierały niewiele okien, które miały możliwość otwierania. Dom został wyposażony w system wentylacji mechanicznej. Powietrze pobierane było z zewnątrz, po czym filtrowane, ogrzewane zimą, chłodzone latem i rozprowadzane po domu systemem kanałów pod podłogą. Doktor Dalsace sam napisał list do miejskich władz budowlanych potwierdzający zgodność systemu wentylacyjnego z normami. 

Ruchome części Szklanego Domu

Podział wnętrza Szklanego domu może być do pewnego stopnia zmieniany za pomocą przesuwnych, składanych lub obrotowych ekranów ze szkła, metalu lub perforowanej blachy. Innymi ruchomymi, mechanicznymi komponentami domu są podwieszany do sufitu ruchomy wózek z kuchni do jadalni, składane schody z prywatnego salonu do sypialni Pani Dalsace na piętrze oraz skomplikowane półki i szafki. (o których w dalszej części tekstu)

Maison de Verre w budowie
Czy dom był meblem czy budynkiem ?

W swoim artykule na temat Szklanego Domu z lat 60-tych Kenneth Frampton zastanawia się czy obiekt ten powinien być postrzegany jako budynek, czy jako mebel. 


- Metoda projektowania przestrzeni wewnętrznych, po tym jak zbudowano już ściany zewnętrzne, była bardzo podobna do metody stosowanej przez Chareau przy projektowaniu mebli. Klienci mieszkali w pobliżu placu budowy (kilkaset metrów) i często przychodzili (zwłaszcza pani Dalsace), żeby doglądać, dyskutować i modyfikować instalacje z Chareau, Bijvoetem i Dalbetem, który produkował modele dyskutowanych rozwiązań w skali 1:1.

- Ściany działowe są cienkie i niezależne od elementów konstrukcyjnych.

- Chareau zaprojektował kilka rodzajów półek na książki w tym balustradę będąca jednocześnie domową biblioteczką. Półki wykonane były z metalu i szkła zbrojonego. Można je było wyjmować, wysuwać, podnosić. Półka na książki w małym salonie była zawieszona na szynie  pod sufitem, podczas gdy półki w dużym salonie pokrywały całą ścianę. Zainstalowano tam specjalną ruchomą drabinkę umożliwiającą dostęp do górnych półek.

- Szafy w Szklanym Domu są niczym więcej jak metalowymi, pomalowanymi na czarno boksami stanowiącymi przegrodę pomiędzy sypialniami a korytarzem. Są one dostępne z obu stron. Od strony sypialni drzwi szaf są podwójne, jedne z giętej blachy, drugie drewniane (przegródki/wieszaki), dostarczają dodatkowej przestrzeni na buty. Otwarcie wszystkich drzwi na raz czyni dom otwartym od fasady do fasady.

- Znajduje się wzmianki o ‘surrealistycznej poetyckości’ pracy Chareau w Maison de Verre. Dotyczy to między innymi ruchomych elementów stałego zazwyczaj wyposażenia – jednego ze znaków firmowych Chareau, których przykładem są ruchome elementy wydzielające przestrzeń z umywalką i bidetem w sypialniach dzieci. Parawany zrobione są z metalowych rurek i blachy perforowanej, wyposażone są w rolki umożliwiające przesuwanie ich wedle potrzeby bez wysiłku i bezgłośnie. Wydzielają i są jednocześnie przejrzyste.

Maison de Verre od frontu
 
Maison de Verre od ogrodu
Wpływ Szklanego Domu.

Szklany dom miał być w zamyśle Chareau modelem popularnego domu przyszłości. 

Le Corbusier był kilka razy widziany w okolicach placu budowy Szklanego Domu. Od tego czasu (po 1930) zaczął wprowadzać stal i szkło do swoich projektów – np. Cite de Refuge w Paryżu.

Paul Nelson zachwycony ideami Szklanego Domu rozwinął je dalej w swoim teoretycznym projekcie Maison Suspendu. 

Jean Prouve (wraz z Eugenem Beaudoinem i Marcelem Lodsem) zaprojektował Szkołę  na Otwartym Powietrzu w Suresnes, która była innowacyjna nie tylko pod względem zastosowania szkła i stali ale też z ogrzewaniem podłogowym.

Maison de Verre został odkryty na nowo w latach 60-tych XX wieku przez młodych wówczas brytyjskich architektów Richarda Rogersa i Normana Fostera. Architektura tych dwóch dowodzi głębokiej fascynacji technologicznymi aspektami Maison de Verre, która stała się bezpośrednim katalizatorem stylu high-tech. (Zjawisko, którego Chareau i zwłaszcza Nelson chcieli uniknąć – ich projekty miały być dalekie od stylistyki i mody.)

Jean Prouve był przewodniczącym jury, które w 1971 roku wybrało do realizacji projekt Centrum Pompidou autorstwa Richarda Rogersa i Renzo Piano.

Projekty domów OMA: Maison Bordeaux z platformą poruszającą się między piętrami, oraz Dutch House ze składanym mostem odcinającym dostęp do sypialni eksplorują aspekt mobilności zazwyczaj stałych elementów domu podobnie jak miało to miejsce w Maison de Verre.

piątek, 8 listopada 2013

Wywiad Autorodzinny z Robertem Koniecznym


Rozmowa z Robertem Koniecznym otwiera cykl wywiadów z architektami, które będą ukazywały się na blogu Architektura w Szczecinie.

Robert Konieczny (ur. 1969 w Katowicach) – jeden z najbardziej uznanych i najczęściej nagradzanych polskich architektów, od 1999 prowadzi biuro architektoniczne KWK Promes z siedzibą w Katowicach. Obok wielu innowacyjnych projektów domów jednorodzinnych autor (wraz z pracownią KWK Promes) projektu Centrum Dialogu "Przełomy" - powstającego właśnie w Szczecinie nowego budynku Muzeum Narodowego. Z otwarciem zaplanowanym na pierwszą połowę 2014 będzie to jego pierwszy zrealizowany budynek użyteczności publicznej.   

Wywiad został przeprowadzony 11 sierpnia 2013 roku. Rozmowa odbyła się przez telefon. Robert Konieczny odpowiadał na moje pytania w samochodzie, z rodziną, stojąc w korku w drodze powrotnej z Pobierowa.  

Tomasz Sachanowicz / Architektura w Szczecinie:  
Co skłoniło Cię do zajęcia się architekturą? Dlaczego wybrałeś architekturę?

Robert Konieczny: 
Prawda była taka, że kiedy w trzeciej klasie liceum nie wiedziałem co robić, to rodzice zaproponowali mi architekturę. Już wcześniej o tym myśleli i wyszli z  propozycją, że jeżeli się na nią zdecyduję to zapłacą mi za korepetycje z rysunku, a jeżeli nie, to muszę radzić sobie sam. Jednak  najpierw chcieli  sprawdzić czy w ogóle mam do tego jakiś talent, czy dryg. Znajomy architekt mojej cioci zgodził się mnie przyjąć i sprawdzić czy ja w ogóle się nadaję. Chciał, żebym przyniósł do niego jakieś swoje prace, rysunki.  Żadnych oczywiście nie miałem, więc wziąłem tylko blok i obgryziony ołówek. On poczuł się tym trochę zlekceważony i posadził mnie na klatce schodowej biurowca, gdzie mieściło się jego biuro i kazał mi narysować schody. Ja nie wiedziałem jeszcze wtedy za bardzo co to jest perspektywa, nie miałem pojęcia … ale tak jak widziałem to narysowałem. Kiedy to zobaczył trochę się zdziwił, stwierdził, że  jestem diamentem, który trzeba oszlifować i zachęcił mnie, żebym na tą architekturę zdawał - ten rysunek zachowałem do dziś. Wtedy nabrałem wiary w siebie no i się udało, zdałem.  [Robert Konieczny studiował architekturę na Politechnice Śląskiej w Gliwicach]

Robert Konieczny na budowie Arki, fot. Wojciech Trzcionka / Design Alive

Kto był Twoim najbardziej inspirującym nauczycielem ? Kto z nauczycieli miał na Ciebie największy wpływ?

To na pewno nie była jedna osoba. Ja miałem szczęście do ludzi, których spotykałem na swojej drodze. Pamiętam na przykład jak na drugim roku siedziałem sobie w barku studenckim i słuchałem Jasia Kubeca – on był 2 lata wyżej ode mnie – jak opowiadał o jakimś konkursie, który zrobił. Z resztą potem, jak się okazało, dostał w tym konkursie  wyróżnienie. Wtedy w ogóle opowiedział o idei w projektowaniu. Wpadł na pomysł, żeby wykorzystać nuty i pięciolinie i na tej podstawie stworzył cały rzut opierając cały projekt o ten motyw. Dla mnie to było coś fascynującego. Słuchałem tego z otwartymi ustami i zrozumiałem wtedy, że architektura to nie tylko zwykłe stawianie ścian, że to może być coś więcej. Wtedy Jasio faktycznie mnie mocno zainspirował. Potem już na trzecim roku, spotkałem kolejną ważną osobę – Andrzeja Dudę. Prowadził zajęcia z mieszkaniówki, był świetny. Do dzisiaj jest takim, że tak powiem, moim guru. I wtedy u niego na zajęciach dużo się nauczyłem. Przede wszystkim zrozumiałem, że architektura to nie jest matematyka, że nie ma jednego rozwiązania. Może być ich wiele, ale trzeba tylko wybrać jakąś ścieżkę i nią podążać. A jak to się stało? Kiedy miałem z Andrzejem Dudą konsultacje, a muszę dodać, że należę do ludzi, którzy są dosyć uparci, to cały czas się kłóciliśmy. Jak jestem do czegoś przekonany to brnę w to, chyba, że ktoś użyje przeciwko jakichś logicznych argumentów. Kiedy skończyliśmy to przyszedł ktoś inny na konsultacje i okazało się, że usłyszał zupełnie inne rzeczy, sprzeczne z tymi, które mi wcześniej powiedziano. Wtedy właśnie zrozumiałem, że nie ma tej jedynej ścieżki. Te zajęcia były dla mnie bardzo ciekawe i mądre. Nauczyłem się na nich myśleć przy projektowaniu. No a później to już różnie, nawet wygrany konkurs, nagroda w konkursie w Weronie a potem wyjazd do Stanów i zetknięcie się na chwilę z Livio Dimitriu. To jest taki człowiek, który jest świetnym teoretykiem, prowadził zajęcia, uczył na Columbia University, zetknął się też z Koolhaasem. To nawet te zajęcia 5-cio tygodniowe i kilka jego haseł spowodowały, że bardzo mocno mi się poukładało w głowie. A potem to już praca własna. Oglądanie rzeczy, chęć zrozumienia ich, jak to z młodym architektem bywa – najpierw musi się naoglądać troszkę, żeby szukać i znaleźć swoją drogę.                  
 
Od którego z architektów najwięcej się nauczyłeś?

Bardzo dużo dała mi praca u Tomka Studniarka i Gosi Pilinkiewicz. W ten sposób zetknąłem się z holenderskim podejściem do architektury, gdyż mieli oni kontakt z Berlage Institute. Następnie, mimo, że oczywiście nie znam go osobiście,  muszę wspomnieć tutaj  Dominique’a Perrault, wczesnego Dominique’a Perrault. Strasznie duży wywarł na mnie wpływ. Te moje, czy nasze wczesne projekty w KWK były mocno inspirowane właśnie tym, co on robił. Na przykład Świątynia Opatrzności Bożej, mimo że była oparta na przypowieści o potopie i tęczy, która była tam motywem przewodnim, to  jednak pomysł ukrycia części pod placem i wystawienia samej świątyni właśnie był zaczerpnięty z Perrault. Z jednej strony staraliśmy się już robić takie rzeczy wcześniej, czyli gdzieś to we mnie było, ale jednak Perrault i jego projekty typu Biblioteka Francuska czy kompleks olimpijski w Berlinie spowodowały, że do dziś mi to mocno siedzi w głowie. Gdyby nie on to pewnie poszedłbym zupełnie inną ścieżką. 

Projekt Świątyni Opatrzności Bożej, fot. KWK Promes

Którego z żyjących architektów najbardziej podziwiasz?

Na pewno nie jest to jeden architekt. Z jednej strony to, co robi Zumthor - absolutnie mnie fascynuje taki sposób pracy. Jego biuro nie zmieniło się w fabrykę, jego projekty praktycznie są tworzone w niewielkiej ilości, ale są niesamowite. Lubię też to, co robi SANAA.  Sejima przede wszystkim, Nishizawa później do niej dołączył. Na pewno Koolhaasa. Musiał bym wymienić też wczesnych Herzoga i de Meurona, mimo że to są zabawy elewacją, czyli takie projektowanie, które trochę jest sprzeczne z tym co ja sam robię, ale niezależnie od tego podziwiam innych. I oczywiście ten wspomniany już wczesny Dominique Perrault.      

Jaka wielka architektura pozostawia Cię niewzruszonym?

Z jednej strony tych swoich ulubionych budynków, do tej pory, po13-tu latach działalności – prowadzenia biura, to może mam 10, nie więcej, ale to już są takie obiekty, które mnie ruszyły gdzieś mocno i które są na mojej top liście. To w sumie niewiele. Bardzo męczą mnie portale architektoniczne, gdzie w jednym tygodniu jest cztery – pięć newsów i tego jest tyle, że oglądanie staje się męczące. Teraz praktycznie już w ogóle tego nie oglądam i mnie to wręcz denerwuje. Jednak cenię sobie magazyny, dobre magazyny architektoniczne, bo tam przeprowadzana jest selekcja. Dzięki temu pokazywane są tylko ciekawe rzeczy.       
A wracając do rzeczy wielkich, które są uznane i które pozostawiają mnie niewzruszonym, to pięć lat temu jednym tchem rzuciłbym: Zaha_Hadid_i_Frank_Gehry. Na przykład na mojej uczelni mówi się o tym, że to jest tylko rzeźbienie, takie formalne projektowanie. Ale teraz, już po latach, im jestem starszy, to już takich sądów łatwo nie wypowiadam. Dlatego, że zdarzało się, że mieliśmy też na swoich deskach, umownie, na swoich komputerach, trudniejsze geometrycznie projekty. Wynikały one z jakiegoś pomysłu i trzeba było tak zrobić. I teraz, kiedy spojrzę na to do jakiego mistrzostwa doszła Zaha Hadid w tworzeniu takiej architektury, w rysowaniu jej i potem przetwarzaniu jej w rzeczywistość to prawdę mówiąc czapki z głów. To nie jest moja bajka, jednak to, że oni są w stanie przetworzyć to w rzeczywistość to jest technologia high-tech, naprawdę. Począwszy od samego projektowania poprzez realizację. Także w tej chwili nie odważyłbym się takiej tezy wygłosić, wręcz odwrotnie. Podobnie z muzyką słucham coraz więcej i szerzej - oznaka starości.       

Którego niezrealizowanego projektu najbardziej żałujesz ?

Jest kilka takich rzeczy, bo nawet nie mogę powiedzieć, że to jest jedna rzecz. Na pewno Domu Ukrytego, bo on w końcu nie ruszył,  z racji tego, że to był taki dosyć pojechany projekt. Trafił do kogoś na Wyspy Brytyjskie, ale nie udało mu się przejść przez formalności związane z miejscowym urzędem. Z takich większych rzeczy najbardziej  chyba żałuję hotelu w Zdankowicach. Mam takie szczęście, że realizujemy głównie budynki dla inwestorów prywatnych, głównie mieszkalne, a projektujemy wszystko, na tym polega numer. Teraz dopiero Muzeum w Szczecinie [budynek Muzeum Narodowego Centrum Dialogu „Przełomy” – pierwsza nagroda w konkursie - przypis TS] się realizuje, ale już wcześniej powstawały projekty większych budynków tylko do tej pory nie miałem szczęścia żadnego z nich zrealizować. Między innymi właśnie hotel w Zdankowicach,  który miał bardzo innowacyjny pomysł. Dlatego nawet nie ma go na stronie, bo jest bardzo łatwym projektem do podebrania.

Muzeum Narodowe w Szczecinie / Centrum Dialogu "Przełomy", wizualizacja KWK Promes

Którą część procesu projektowego lubisz najbardziej ?

Oczywiście koncepcję. To jest najbardziej przyjemna część projektowania, bo wtedy faktycznie jest tylko czysta kartka papieru, ołówek i wszystko jest możliwe. To jest bardzo przyjemne. Koncepcja w naszym biurze trwa długo. W umowie mamy zapisane, że projekt koncepcyjny powstaje 3 miesiące, czasami zdarza się, że dłużej. Żadnych tak zwanych ‘szybkich piłek’, akcji na już, wtedy rezygnujemy. To jest najprzyjemniejszy moment w czasie projektowania, dlatego że jeszcze nie ma styku z wykonawcą, czepialskim urzędnikiem i tak dalej. Troszkę takie działanie solo. Oczywiście jest inwestor, który jest uczestnikiem tego procesu, ale dopiero w tej drugiej części. U nas w biurze koncepcja jest podzielona na dwa etapy: etap wstępnej koncepcji i koncepcji właściwej. Ta wstępna koncepcja powstaje po rozmowie z inwestorem / inwestorami. Szukamy wtedy pomysłu, zamykamy się w biurze. Jeżeli druga strona  akceptuje nasze rozwiązanie, to wtedy zaczyna się ten drugi etap - koncepcji właściwej, kiedy oczywiście klient jest już wciągnięty do pracy projektowej i uwzględniane są wszystkie jego uwagi i propozycje. Jednak to wstępna koncepcja jest najprzyjemniejsza, to jest dla mnie najfajniejszy moment.

Co jest Twoją piętą Achillesa?

Nie wiem. (śmiech) Chyba to, że bywam dosyć wybuchowy. Na pewno z jednej strony jestem cierpliwy…bardzo. Tego się nauczyłem, a właściwie ten zawód mnie tego nauczył. Żeby coś doprowadzić do końca i żeby fajny pomysł udało się przekuć w projekt, a potem w realizację, to wiem, że  najczęściej jest to okres kilku lat. I tej cierpliwości się nauczyłem, że tak powiem, mam ją w sobie, ale z drugiej strony jestem dosyć choleryczny i wybuchowy. Czasami pewne sytuacje, szczególnie w późniejszym etapie budowy, kiedy spotykamy się już z urzędnikami, powodują, że zdarza mi się być nieprzyjemnym. Czasami odnosi to bardzo dobry skutek, ale czasami to nie jest dobre. Chciałbym być bardziej powściągliwy i bardziej opanowany. Niestety natura mi tego nie dała i z przykrością muszę powiedzieć, że nie udało mi się tego wypracować w sobie.  

W którym , ze znanych domów najbardziej chciałbyś zamieszkać ?

Nie wiem. Po prostu jest tak dużo fajnych domów, tu mam na myśli też ich lokalizację, że nie potrafię na to odpowiedzieć. W zbyt wielu. (śmiech)

Które z miast jest Twoim ulubionym ?

Z racji tego, że podróżnik ze mnie słaby, bo nie lubię latać…bardzo, to mimo, że mogłem być w wielu miejscach, to niestety w wielu nie byłem. Ale Barcelonę już odwiedzałem ileś tam razy i Barcelonę bardzo, bardzo lubię. Jakoś to miasto mi odpowiada ze względu na klimat, położenie, ukształtowanie, architekturę i w ogóle wszystko. Może z jedzeniem jest gorzej, we Włoszech bardziej mi smakuje. Jednak generalnie to Barcelonę wymieniłbym na pierwszym miejscu.

Który z budynków chciałbyś żeby został zburzony?

Takich jest bardzo, bardzo wiele. Teraz właśnie sobie jedziemy przez Polskę, wracamy z Pobierowa przez Gorzów i niestety ale muszę powiedzieć, że z 70% budynków, które mijam wysadziłbym w powietrze. Może nawet i więcej. Taka jest smutna prawda, tak czuję.

Możesz pracować w dowolnym mieście na świecie, w dowolnym czasie w historii – gdzie i kiedy wybierasz?

Niedawno słyszałem wypowiedź Martyny Wojciechowskiej, która wprawdzie nie para się architekturą ale akurat jest podróżnikiem, powiedziała coś takiego: "Cieszę się, że żyje w tym momencie w Polsce i mogę robić to, co robię, bo trochę pojeździłam po świecie i widziałam, że inni mają dużo gorzej." To ja powiem tak: Nie mogę narzekać. Jakoś szczęście się do mnie uśmiechnęło i cieszę się, mimo, że chciałbym zrobić dużo więcej i wiem, że mógłbym to zrobić. Ale jestem zadowolony ze swojej sytuacji, z tego co robię, bo wszystkie projekty, które tworzymy sprawiają mi przyjemność. W KWK nie ma podziału na projekty robione dla kasy i projekty robione na pokaz. Wszystko jest, po prostu robione z przyjemnością. Także w tym miejscu, w tym czasie jest OK.  

Dom Po Drodze, fot. KWK Promes

Która z relacji jest najważniejsza w twoim życiu zawodowym ? (z klientami? ze współpracownikami?)

Z klientami staram się mieć dobre relacje, chociaż czasami jest to trudne.  Z ekipą z KWK, różnie bywa. Czasami jest fajnie, a czasem się denerwuję, jestem trudnym szefem, dosyć wymagającym. Nie wiem czy mnie lubią. Pewnie nie. (śmiech) Nie wiem. Nauczyłem się teraz być sam. Od jakiegoś czasu, mam taką naturę, że nie do końca potrafię zaufać i wyznaję zasadę, że jeżeli czegoś nie sprawdzisz albo sam nie zrobisz, to to nie będzie dobre. To jest taka dewiza, którą się ostatnio kieruję. Trochę żałuję, że nie mam faktycznie takiego partnera w biurze, takiej osoby, której mógłbym do końca zaufać. Czyli Zosia Samosia.

Kto jest Twoim ulubionym klientem?

Klient prywatny, gdyż wszystkie jego działania oparte są na zdrowym rozsądku. Mam szczęście, bo teraz  naprawdę fajna ekipa do mnie trafia, naprawdę świadomi ludzie, którzy chcą dobrej architektury, oczekują wręcz innowacji, jakichś rzeczy nietypowych. To jest miłe i ciekawe, pozwala fajnie projektować. Inna rzecz, że niektórzy tego nie oczekują ale i tak staramy się im to dać. Jednak, tak jak już wspominałem najbardziej lubię ten czas projektowania koncepcyjnego, dlatego, że wtedy jestem w pewnym sensie sam. Teraz najprawdopodobniej gdzieś tam nad naszym morzem, będziemy robić dwie czy trzy kolejne rzeczy i miło mi jest – nawet jak teraz sobie jadę samochodem – pomyśleć o tym, co tam może powstać i już sobie gdzieś nad tym kombinuję. To jest najfajniejszy moment w czasie projektowania, bo potem, mimo że bardzo cenię sobie naszych klientów, cieszę się, że ich mam, to nie jest już tak łatwo. A nawet bywa ciężko. Czasami zdarzają się pewnego rodzaju spięcia, jakieś tam sprzeczki, dyskusje, które mimo wszystko człowieka męczą i powodują, że on się wypala. Wydawało mi się, że już na tym etapie, na którym teraz jest moje biuro, na którym sam jestem, nie będę musiał udowadniać komuś, że ‘tak będzie dobrze’, że ‘naprawdę warto tak zrobić’, że ‘to będzie okej’, że nie będę musiał prowadzić takich dyskusji. A to się jednak ciągle dzieje. 
Chociaż zdarzają się wyjątki. Jedni z moich klientów chwalą się tym, że nie ingerowali w moją pracę, że mi zaufali. Czyli pozwalali, jak gdyby, na wszystko architektowi. Takich klientów jest bardzo mało. Inną też rzeczą jest, że wiele projektów nie było by tak dobrych, gdyby nie uparci klienci, którzy bardzo ingerowali w projektowanie. Czasami odpadały dwie, trzy koncepcje, dopiero w wyniku następnej powstawały super rzeczy. Tak było na przykład z Domem Bezpiecznym czy Aatrialnym, z tymi już znanymi przykładami i jeszcze z kilkoma innymi. Także ja rozumiem rolę klienta, już po tylu latach nie jestem takim aroganckim gościem, któremu się wydaje, że tylko on mam jakieś fajne pomysły a reszta ma siedzieć cicho i czekać. Odwrotnie. Wiem, że ten klient jest potrzebny i czasami rzeczy wręcz nie do spełnienia, na których mu zależy dają w rezultacie najfajniejsze pomysły, ale mimo wszystko jest to męczące. Po każdym takim projekcie w jakiś sposób jestem wypalony i muszę odzyskać siły, energię, żeby dalej tworzyć i projektować.

Dom Aatrialny, fot. Juliusz Sokołowski

Zlecenie Twoich marzeń to …

W zasadzie nie mam takiego zlecenia. Najważniejsze jest dla mnie, żeby cały czas dostawać takie tematy, które mogą dać w efekcie fajną, dobrą, czasami się udaje  innowacyjną architekturę i to mi wystarczy. Z drugiej strony chciałbym pokazać też, że świetnie się czujemy w każdej architekturze i to biuro może każdą architekturę robić. Chciałbym się tym wykazać, co nie do końca w Polsce jest możliwe, bo akurat jest taki czas i takie zapotrzebowanie, a czasami po prostu jesteśmy za drodzy. Rezygnują z nas na rzecz tańszych biur, które często robią moim zdaniem dużo gorsze rzeczy a klient tego nie widzi. To zmieni się w przyszłości, gdy wzrośnie świadomość. Miejmy nadzieję, że młodszym, zdolnym i ambitnym będzie łatwiej.

A nie masz czegoś takiego, jak niektórzy architekci, którzy cały czas chcieliby zaprojektować kościół albo filharmonię, albo bibliotekę …?

Nie. Ja myślę, że tych budynków jest tak dużo, że życia by nie starczyło, żeby to wszystko zaprojektować. Na pewno chciałbym jakiś duży obiekt użyteczności móc zrealizować, bo już je projektowaliśmy. Zrealizować wręcz, żeby pokazać, że może wyjść jakaś fantastyczna,  super rzecz. Na razie nie jest mi to dane – zostaje na papierze. No trudno.

Jaki przepis prawny wprowadziłbyś lub usunąłbyś gdybyś mógł?

Na pewno zmieniłbym, to na co pomstuję już od lat, nie tylko ja zresztą – a mianowicie ustawę o zamówieniach publicznych, która doprowadza nasz kraj do ruiny. Wybór najtańszego wykonawcy, przetargi na najniższe kwoty, poniżej cen zdroworozsądkowych są po prostu tak chore, że brak mi słów, że tego jeszcze nikt nie chciał zmienić. Nikt tego nie rozumie? Że drogi buduje się za najniższą, a w efekcie potem za najwyższą kasę, że nasze Muzeum w Szczecinie, chociażby, mimo, że zrobiliśmy kosztorys inwestorski, to jest budowane za jeszcze niższe pieniądze. Chciałbym, żeby mogły to być normalne pieniądze, żeby nie trzeba było robić jakichś zastępników, dziwnych akcji, tylko żeby miało to kosztować tyle ile kosztuje realnie. Prosta rzecz a propos tego, żeby to nie było tylko takie biadolenie i narzekanie. Można by wprowadzić zapis, bardzo zdroworozsądkowy – w takim przetargu skreślamy najdroższego i najtańszego, z tych którzy się zgłosili. Koniec. Ta jedna zasada powoduje, że to wszystko by się od razu uregulowało. Nikt nie wygłupiał by się ani z za wysokimi ani z za niskimi cenami. Było by zdroworozsądkowo. No ale musimy jeszcze trochę pożyć, żeby to się zmieniło. Ileś rzeczy musi się jeszcze rozwalić.

Centrum Dialogu "Przełomy" w budowie, Szczecin 26.10.2013, fot. Tomasz Sachanowicz

Jaka jest Twoja ulubiona książka o architekturze?

Moja ulubiona książka o architekturze to, mimo wszystko, jest Koolhaas i jego S,M,L,XL. To jest taka rzecz, do której można często wracać i za każdym razem znaleźć coś nowego.

S,M,L,XL Rem Koolhaas / Bruce Mau


Jaka jest Twoja ulubiona książka?

Mam bardzo wiele ulubionych książek i ciężko mi byłoby wymienić tylko jedną.
  
Czego słuchasz? Jakiej muzyki?

Im jestem starszy, tym słucham coraz szerzej. Od bardzo agresywnego rocka poprzez, co się ostatnio okazało, szanty. Gdzieś weszły na tapetę i słuchałem ich z przyjemnością, bardzo mi odpowiadały. Także naprawdę bardzo szeroko. Mimo, że mam swoje ulubione gatunki, to się nie zamykam i doceniam tych, których kiedyś nie słuchałem, coraz bardziej.

A jakieś zespoły ulubione? Wykonawcy?

Pierwsze skojarzenie to U2. Kiedyś tam Floydów słuchałem troszkę, mimo że wpędzali mnie w depresję. To była tak dobra muzyka, że potem musiałem ją odstawiać.  Pearl Jamu… Strasznie dużo jest tych kapel. Nie mam takiej jednej w tej chwili… Jak byłem nastolatkiem, to słuchałem Lady Pank i do dziś wracam z jakimś sentymentem do ich pierwszej płyty, ale tylko do pierwszej, bo reszta potem już była taka sobie.     

Okładka płyty Dark Side of the Moon, Pink Floyd
Co o Twojej pracy myśli Twoja rodzina?

Pozytywnie i negatywnie. Pozytywnie pod takim względem, że jest ciekawa tego co robię. Czasami te rzeczy przynoszę do domu i  o tym gadamy i to jest jakaś tam odmiana. A z drugiej strony podejrzewam, że to przeklinają, bo bardzo często mnie nie ma. Albo z biura bardzo późno wracam, bo długo siedzę, albo gdzieś tam trzeba wyjechać. Człowiek cały czas jest gdzieś wyautowany. Nawet myślami gdzieś tam jestem obok. Raz częściej mi się to zdarza raz rzadziej, ale to jest chyba jakiś rodzaj przekleństwa.    

Dom Autorodzinny fot. Olo Studio

Kim był byś, gdybyś nie był architektem?

Ja generalnie w szkole byłem takim luzakiem. Na szczęście i w pewnym sensie na nieszczęście nauka mi bardzo łatwo przychodziła. Dlatego się nie uczyłem. W szkole podstawowej to nie miało żadnego znaczenia, cały czas się było na podwórku i  było ok. W liceum już częściej byłem na wagarach niż w szkole. Jakiś nawet rekord w moim ogólniaku pobiłem godzin nieusprawiedliwionych. Nie miałem żadnych konkretnych zainteresowań. I jak gdyby los się do mnie uśmiechnął – bo architektura mnie strasznie wciągnęła. Naprawdę, no niesamowicie.
Cóż mógłbym robić? Kiedyś nawet na drugim roku studiów, to też z resztą mi pomogło już później w architekturze, wziąłem urlop i handlowałem. To był wtedy czas przemian w Polsce. Byłem akwizytorem, handlowałem przeróżnymi rzeczami, po bazarach gdzieś tam jeździłem i całkiem dobrze też mi szło. Ten handel jakoś mi się układał. Nauczyłem się wtedy jednej fajnej rzeczy, czego w szkole nie uczą na studiach: kontaktu z klientami. Przekonywania ich do rzeczy, akurat wtedy beznadziejnych, bo tych dobrych miałem mało. To mi strasznie pomogło w pracy zawodowej, bo ten kontakt z klientem - może to być przekonywanie, opowiadanie o czymś - ja to wyniosłem właśnie z tego bazaru. Rzecz nie do pomyślenia.
Oczywiście nie chciałbym jednak handlować. To nie jest moja bajka. Pół roku to trwało i potem z ulgą to porzuciłem. Na pewno mógłbym być jakimś malarzem, fotografem. To są rzeczy, które mnie strasznie wciągają i mógłbym się zupełnie w tym zapomnieć. Tym bardziej, że wtedy ten kontakt z klientem czy z innego typu ekipą, która mocno ingeruje, czy wręcz przeszkadza byłby ograniczony. Kiedyś malowałem i zatracałem się w tym, to też myślę, że mógłbym się w tym realizować.

A co sprzedawałeś ?

A sprzedawałem tak: trampki, ruskie z resztą, jakieś ubrania, dezodoranty, czy zabawki. (śmiech) Przeróżne takie sprzęty, po prostu szok.

Jaki jest Twój ulubiony budynek lub miejsce w Szczecinie?

Nie wiem czy już mogę traktować jako skończony, ale hiszpańska filharmonia – po prostu rewelacja. Uwielbiam ten obiekt.

Gmach filharmonii w Szczecinie w budowie, projekt Estudio Barozzi Veiga + Studio A4, fot. Tomasz Sachanowicz

A jakieś inne, ze starszych ?

A jakieś inne to, przyznaję, muszę się walnąć w klatę. Musiałbym Szczecin dużo bardziej poznać, żeby dać miarodajną odpowiedź.

Jaką radę dałbyś komuś, kto chce zostać architektem?

Powiedziałbym tak: Trzeba się nastawić na bardzo, ale to bardzo ciężką pracę i na wiele wyrzeczeń i rezygnacji z jakichś tam przyjemności właśnie dla tej architektury. Bo tak się to potem dzieje, kiedy człowiek się angażuje w ten zawód. Trzeba mieć tego świadomość, że jeżeli chce się to robić dobrze, to udaje się tylko i wyłącznie w ten sposób, a i tak to nie jest regułą powodzenia czy sukcesu. Także radziłbym się dobrze zastanowić, zanim się wejdzie w tą rzekę ... architektury.

Co Cię inspiruje?

Wszystko. Zarówno architektura, kiedyś nawet bardziej a teraz już otoczenie, różnego rodzaju opowieści zasłyszane z tych miejsc, bo to jest zawsze związane z projektem. Nowe technologie i wynalazki również. Czasami nawet są to moje wcześniejsze projekty - i o tym  właśnie będzie książka autorstwa Bartka Haducha, która na roboczo  nazywa się „Ścieżki projektowe KWK Promes”. Kolejne, nowe rzeczy, które w tej chwili powstają, wynikają w dużej mierze z tych starszych. Wszystkie projekty, które się toczą w KWK, to są takie projekty, które wyznaczają kolejne przystanki na ścieżkach. Na przykład Muzeum w Szczecinie jest z jednej strony na ścieżce projektów topograficznych, które bawią się terenem, które gdzieś zanikają… nie wiadomo gdzie jest budynek … i takie myślenie zaczęło się już przy wczesnych projektach…jak przy Governors Island, Moście w Weronie, poprzez Świątynię Opatrzności, czy później ambasadę i kilka domów jednorodzinnych. Szczecin jest takim projektem troszkę wynikowym. Dom Autorodzinny to już z kolei osobna ścieżka domów autorodzinnych – która też troszkę się wzięła ze ścieżki topograficznej. Te projekty potem już jak gdyby wynikają jeden z drugiego. To jest ewolucja. Czasami nawet mamy w biurze takie dyskusje. Młodzi ludzie, którzy przychodzą, którym się wydaje, że my teraz siądziemy i będziemy coś oglądać, są zdziwieni, że projektowanie tak wygląda, że siadamy i tylko rozmawiamy. Rysuje się, wraca do starych projektów czasami. Rozwijamy jakieś tematy…i ci, którzy pracują już dłużej w KWK czasami przedstawiają mi to jako zarzut: że wiesz, "my czasami robimy swoje a tu się dzieje tyle różnych ciekawych rzeczy gdzieś tam na świecie". Moim zdaniem to jest największa wartość biura, że tutaj ewolucja powoduje, że projekty idą coraz bardziej do przodu, bo one wynikają jedne z drugich. Pewne rzeczy są dopracowywane. Rzadko kiedy zdarza się projekt satelitarny. Taki, który jest tak jak Dom TypOwy – tzw. kółko. To jest taki projekt wyrwany zupełnie z kontekstu, a reszta to jest taka ewolucja, którą sobie bardzo cenię. Wracając teraz do tej inspiracji – czasami rzeczy wcześniejsze powodują, że powstają następne. Z tego jestem najbardziej zadowolony.

Dom typOwy, fot. Juliusz Sokołowski

Rozwój architektury to jest ewolucja. To jest właśnie największą wartością dobrych biur, dobrych architektów. Andrzej Duda, właśnie ten człowiek, którego przywołałem wcześniej powiedział takie fajne zdanie: „Dobry malarz całe życie maluje jeden obraz.” Ja na początku tego nie rozumiałem, powiedział to dawno. Teraz rozumiem, że nie da się łapać wszystkich srok za ogon, trzeba się nastawić na to, co już gdzieś tam się w życiu stworzyło, rozwijać to i dokładać tą swoją cegiełkę do tego całego zbioru architektury. Jeżeli się udaje  tą cegiełkę dołożyć, to jest już duża wartość.

Tak właśnie robią biura za granicą, czego ja akurat w Polsce pracując, w kilku biurach w Szczecinie, nie dostrzegłem. A pracując za granicą zauważyłem, że te biura budują na swoim doświadczeniu. Na przykładzie pokoju szpitalnego – pracowałem w biurze specjalizującym się w projektowaniu szpitali – oni mają dużo kolejnych wersji tego samego pokoju, który ciągle ulepszają,  za każdym razem coś tam dodają.

Tak, to jest właśnie największa wartość naszej pracy, jeżeli dojdzie się do takiego etapu, że już można takie rzeczy robić. To też jest bardzo duży problem polskiej architektury i o tym w ogóle powinniśmy mówić, że jednak troszkę tak bezkrytycznie, często nawet bezmyślnie czerpiemy z zachodu. Kiedy się patrzy na pracę wielu biur, które są uznawane, to często nie widać jakiegoś procesu, tak jak mówisz, tylko to są takie motylki – raz tak zrobili, raz tamto, raz siamto. Takich pracowni jest dużo. Ale są też takie pracownie, które idą swoją ścieżką i robią rzeczy konsekwentnie, robią rzeczy swoje. Bardzo mi się podoba biblioteka Ha-eSów [HS99], która powstała u nas na Śląsku. Ktoś powiedział: „Ta Wasza biblioteka, to jest taki projekt, który męczycie od dawna i ten motyw już był widoczny w iluś Waszych  projektach.”  No i to jest właśnie największa wartość tego projektu! Oni tak długo to dopracowywali, że doszli w tym do perfekcji.  Mają wydeptaną swoją ścieżkę i robią to fantastycznie. Teraz, gdybym ja coś takiego miał zrobić, to nie byłbym w stanie. Po prostu nie przeszedłem całej ich ewolucji. To jest, uważam, jedno z największych dobrodziejstw, jakie biuro może spotkać, że ma swoje ścieżki.          

Biblioteka w Katowicach, HS99, fot. Tomasz Sachanowicz
  
Jaka jest, według Ciebie, rola architekta w społeczeństwie?

Zawód bardzo ważny. Dlatego, że to nie do końca jest zawód usługowy. To nie jest tak, że jak klient nam powie, że tak trzeba, to tak zrobimy i będziemy podskakiwać jak nam zagrają. Musimy pamiętać o tym, że to my, tak naprawdę kształtujemy przestrzeń i czasami trzeba poważnie porozmawiać z tym klientem i przetłumaczyć mu, że to nie tak, sorry, czasami trzeba nawet zrezygnować. Ja wiem, że potem jest takie tłumaczenie, że jak nie ja, to ktoś inny to zrobi, jeszcze gorzej.
 
No właśnie. Niektórzy nie mają tych rozterek, o których mówisz. Tylko robią jak im klient powie.

To jest związanie właśnie z etyką zawodową. Jeżeli czujesz, że coś, co robisz jest złe, nie rób tego. Zmień tego klienta, dyskutuj z nim, bo robisz krzywdę. Sobie, przestrzeni i innym, którzy z niej korzystają. Wierzę w to, co mówię. Uważam, że nie powinno się robić złych rzeczy, tylko dlatego, że musimy z czegoś żyć. To jest bardzo trudny problem. Ja sam miałem takie sytuacje w życiu, że naprawdę było mi bardzo ciężko, nie mieliśmy kasy praktycznie już na nic i zrezygnowaliśmy z kilku takich tematów, które po prostu byłyby totalną masakrą dla mnie. Miałem projektować jakieś rezydencje w stylu angielskim … jak mi  to pokazywali to myślałem, że zemdleję i zrezygnowałem, ale, żeby klient nie poczuł się zlekceważony, to oczywiście rozmawiałem z nim, był niewzruszony – to było w Konstancinie, w Warszawie. Dałem mu nawet namiar na takie biuro, które w jakiś sposób uznałem, że w miarę dobrze i przyzwoicie to zrobi a sam odpuściłem i chwilę potem dostaliśmy temat - Dom Bezpieczny. Warto było poczekać. 

Dom Bezpieczny, fot. Olo Studio
Jak opisałbyś swój proces projektowania?

Jako, czasami ciężki i żmudny, nieraz przyjemny, ale na pewno zawsze długi, mimo, że bywa, że pomysł przychodzi do głowy bardzo szybko. Czasem trwa to dłużej, ale jeśli naprawdę mocno przysiądę, to pomysł w miarę szybko się pojawia, ale broń Boże, to nie jest koniec tego procesu. Żeby projekt dopracować i doprowadzić go, do zadowalającego stanu to wymaga on kolejnych poprawek, dopracowywania, zastanawiania się… każdą rzecz można dopracować. Oczywiście trzeba też wyczuć moment, kiedy warto odpuścić, kiedy już powoli przemęczamy temat. Czasem 3 miesiące nie wystarczają. Nieraz bywa tak, że w trakcie prac nad projektem budowlanym i wykonawczym pewne elementy są jeszcze dopracowywane. Czasami pojawia się pomysł już w czasie zaawansowanej budowy i też się go wprowadza . Tak było teraz w Domu Plus  - to jest typowa śląska stodoła, której piętro zostało przekręcone. Nazwa tego domu wynika z jednej strony z jego kształtu a z drugiej strony z wartości dodanej w postaci tego, co zostało zaprojektowane pod  nadwieszonym piętrem. Piętro w stosunku do parteru zostało przekręcone o 90 stopni i pod spodem zadaszyło ono ogród. Pojawił się pomysł, żeby zlokalizować tam pokój dzienny.  Powstały salon został przeszklony, a na podłodze pojawiło się to samo co jest w ogrodzie - trawa. Klienci zażyczyli sobie też pewnej intymności, bo część dzienna była bardzo mocno przeszklona i nie chcieli być aż tak widoczni, chcieli mieć swoją strefę prywatną w ogrodzie. Dlatego też pojawił się dodatkowy element, który z jednej strony podpierał konstrukcję domu, a z drugiej strony ograniczał wgląd do środka. Męczyło mnie to przez lata, już teraz mogę to powiedzieć, dom się budował 3 lata, a projektowanie trwało prawie rok. Nie dawało mi to spokoju. Co chwilę gdzieś tam sobie w głowie do tego wracałem i dopiero rzutem na taśmę stwierdziłem – nie. Kiedy patrzymy na to z boku, widać jak ogród przechodzi przez ten budynek właśnie w postaci tej trawy położonej na posadzkę – bo trawa pojawiła się  też w środku. Pomyślałem więc sobie, że powinno tak być nawet na tym dodatkowym elemencie, kostce, która to podpiera. Z zewnątrz powinna być właśnie niewidoczna, a w środku powinna być w tej części zachowana intymność, na której zależało klientom. I pojawił się pomysł – żeby położyć tam blachę nierdzewną, taką w polerze – idealne lustro. Zrobienie tego spowodowało, że projekt zupełnie się zmienił. Stał się dużo lepszy i ciekawszy i właśnie to było „to coś”. Moim zdaniem tak długo dopóki budynek się buduje wszystko można zmienić i poprawić. 

Dom Plus, fot. KWK Promes

Czyli Twój proces projektowy to POMYSŁ i dalej jest SZLIFOWANIE GO ?

Jak już pojawia się sensowny pomysł, to cała sztuka polega na tym, żeby doprowadzić go do szczęśliwego końca. Oczywiście już finalnie, jeżeli chodzi o projekt, żeby ostatnia kreska w projekcie wykonawczym nie niszczyła tej koncepcji. To jest długi żmudny proces, tego trzeba pilnować. No i potem, już sama realizacja to jest jednak straszna walka, żeby nie iść na jakieś kompromisy, żeby nie machać ręką, żeby nie odpuszczać i walczyć do końca. Ten proces projektowy kończy się wtedy, kiedy kończy się budowa budynku i czasami trwa 4-5 lat. 

Dom pod Barceloną - pomysł, fot. KWK Promes
  
A jak byś opisał proces dojścia do pomysłu ? 

Trzeba dodać - dobrego pomysłu, czyli takiego, który daje odpowiedź na wszystkie problemy, oczekiwania inwestora, kontekst i tak dalej. Największą sztuką jest wpaść na coś takiego, co potem wydaje się oczywiste i myślisz o tym, że nawet dziecko mogłoby to wymyślić. Jak to robię? Na początku zbieram informacje, poznaję inwestora, rozmawiam z nim, oglądam miejsce, okolice. Jak mam to już za sobą zaczyna się najfajniejszy czas poszukiwań. Tylko ołówek i kalka, wtedy możesz wszystko. Uwielbiam dochodzić do takich momentów, że wydaje się, że już więcej się nie da, że wszystko jest już wymyślone i to ślepa uliczka. Czasem okazuje się, że nie, że możesz iść dalej. Często przeprowadzam też burzę mózgów, wciągam do rozmowy ludzi z biura, prowokuję ich zadając wiele pytań i oczekuję logicznych odpowiedzi. Bo te wszystkie rozwiązania muszą być logiczne i jeżeli ja sam nie mogę sobie czegoś wytłumaczyć, nie wytłumaczę tego klientowi. By wpaść na dobre rozwiązanie musisz mieć zdolność pokojarzenia wszystkiego ze wszystkim i unikać schematycznego działania.  Po prostu myśleć kreatywnie i wtedy się udaje. Ważne jest też to, że podczas tych poszukiwań nie przeglądam albumów architektonicznych czy projektów w internecie, tylko kierując się logiką, staram się znaleźć  rozwiązanie, często rozwijając wcześniejsze przemyślenia i projekty. Dlatego wspomniałem wcześniej o tych ścieżkach projektowych KWK Promes. Młodzi ludzie, którzy trafiają do biura dziwią się, że tak działamy, że niczego nie podglądamy, a ja wręcz ich za to besztam, bo uważam, że tylko w taki sposób możesz dochodzić do kreatywnych, innowacyjnych rozwiązań, a to dla mnie jest sensem i celem mojej pracy.
Jednak by tak pracować, potrzebna jest wiara we własne możliwości i brak kompleksów. Tylko wtedy możesz projektować na luzie. Jednak ostatnio miałem chwilę zawahania, gdy zaprosili nas do wspólnego projektu w Barcelonie wraz z 19 super pracowniami ze świata. MVRDV, Foujimoto, i podobni. I nagle pomyślałem – Jezu, co teraz?! Zaczęły mi się trząść ręce i praca nie szła. Dopiero po iluś dniach musiałem ochłonąć  i powiedzieć sobie - Stary, jesteś dobry i już, nie raz to pokazałeś. Na nowo uwierzyłem w siebie i powstał taki projekt, który Hiszpanie zbudują jako pokazowy i chcą go też wykorzystać w innych lokalizacjach.

Dom pod Barceloną - wizualizacja, KWK Promes

Co to jest architektura ? (podaj definicję swoją lub cudzą, która jest Ci najbliższa)

Dla mnie architektura w ogóle jest tym, co się dzieje między ścianami a nie samą ścianą. Czyli ciekawą przestrzenią, którą te ściany definiują i ograniczają. To w pewnym sensie tłumaczy też dlaczego dla mnie Herzog i de Meuron i to, co oni zrobili w architekturze, mimo że to bardzo lubię, nie jest tak ważne i aż tak bardzo tego nie cenię jak rzeczy, które zrobił we wczesnych latach Dominique Perrault. Jednak ta przestrzeń, którą wykreował jest tak mocna, że nawet kiedy te jego ściany się zestarzeją, kiedy to już będzie niemodne, kiedy te materiały już będą passe, kiedy wejdą nowe technologie to ta przestrzeń ciągle będzie inspirująca. Jeżeli budynek bazuje tylko na ornamencie, jako takim, to jest to o tyle niebezpieczne, jeżeli ta przestrzeń jest mniej ważna, że ta ściana, ten ornament wcześniej czy później się zestarzeje, że motyw już będzie nieświeży, nie na czasie. Mnie właśnie w architekturze interesuje przestrzeń. Dla mnie to jest dobra architektura a „ładne” ściany są potrzebne tylko po to, żeby ktoś tą przestrzeń w ogóle mógł odkryć, żeby się zainteresował tą przestrzenią. Trzeba zrobić na tyle interesującą elewację, żeby to w ogóle przykuwało uwagę. To w takim bardzo dużym uproszczeniu, właściwie jeden z wątków tej definicji architektury,  bo można by opowiadać pół dnia, ale to co dla mnie jest w architekturze najważniejsze to generalnie przestrzeń.

Dziękuję za Twój czas i odpowiedzi. 
 
Ja też dziękuję za telefon i pytania.   


Zdjęcia i wizualizacje dzięki uprzejmości Roberta Koniecznego i jego pracowni KWK Promes. 

poniedziałek, 16 września 2013

PROJEKT ABRAHAMOWICZ


Łuk amfiteatru w Parku Kasprowicza w Szczecinie, fot. Tomasz Sachanowicz
Zbigniew Abrahamowicz był jednym z najciekawszych (być może najciekawszym) architektem w dziejach architektonicznych Szczecina okresu 1945-90. Zrealizowane projekty Abrahamowicza prezentują bogaty repertuar form, różnorodność tematów (od małych pawilonów, przez domy po wielkie obiekty użyteczności publicznej jak kościoły i amfiteatr, a także zagospodarowanie przestrzeni w skali urbanistycznej - Aleja Fontann) intuicyjne wyczucie kontekstu i proporcji, wrażliwość, lekkość, łatwość posługiwania się językiem architektonicznym i talent.

Zbigniew Abrahamowicz
Badacz architektury Szczecina i Pomorza Zachodniego prof. arch. Adam Szymski  pisze o nim: (…) osobna i bynajmniej niebanalna uwaga należy  się indywidualnej działalności projektowej Zbigniewa Abrahamowicza (...) Zwraca uwagę na wrażliwość i (..) charakterystyczne dla całej twórczości tego skądinąd niedocenianego nadal architekta (...)  wyczucie. Na podstawie analizy projektowanych przez Abrahamowicza domów określa go twórcą rozpoznawalnego stylu postmodernizmu regionalnego.
 
Historycy sztuki uznają Abrahamowicza za jednego z najważniejszych architektów w Szczecinie po 1945. Zaprojektowane przez niego Teatr Letni oraz kościół przy ul. Wieniawskiego w Szczecinie to klasyki powojennej architektury oraz lubiane i goszczące często w plebiscytach symbole tego miasta.

Celem Projektu Abrahamowicz jest zgromadzenie informacji i materiałów o jednym z najzdolniejszych architektów aktywnych w Szczecinie. Podsumowaniem pracy ma być jego monografia. Będzie to pierwsze tego typu wydawnictwo poświęcone twórcy nowoczesnej architektury Szczecina.

Jeżeli ktokolwiek chciałby podzielić się wiedzą lub materiałami na temat architekta Zbigniewa Abrahamowicza, lub wesprzeć jakoś projekt proszony jest o kontakt pod adresem: s.lab@op.pl 


Tomasz Sachanowicz 
S.LAB 
Architektura w Szczecinie