Rozmowa z Robertem Koniecznym otwiera cykl wywiadów z architektami, które będą ukazywały się na blogu Architektura w Szczecinie.
Robert Konieczny (ur. 1969 w Katowicach) – jeden z najbardziej uznanych i najczęściej nagradzanych polskich architektów, od 1999 prowadzi biuro architektoniczne KWK Promes z siedzibą w Katowicach. Obok wielu innowacyjnych projektów domów jednorodzinnych autor (wraz z pracownią KWK Promes) projektu Centrum Dialogu "Przełomy" - powstającego właśnie w Szczecinie nowego budynku Muzeum Narodowego. Z otwarciem zaplanowanym na pierwszą połowę 2014 będzie to jego pierwszy zrealizowany budynek użyteczności publicznej.
Wywiad został przeprowadzony 11 sierpnia 2013 roku. Rozmowa odbyła się przez telefon. Robert Konieczny odpowiadał na moje pytania w samochodzie, z rodziną, stojąc w korku w drodze powrotnej z Pobierowa.
Tomasz Sachanowicz / Architektura w Szczecinie:
Co skłoniło Cię do zajęcia się architekturą?
Dlaczego wybrałeś architekturę?
Robert Konieczny:
Prawda była taka, że
kiedy w trzeciej klasie liceum nie wiedziałem co robić, to rodzice
zaproponowali mi architekturę. Już wcześniej o tym myśleli i wyszli z propozycją, że jeżeli się na nią zdecyduję to
zapłacą mi za korepetycje z rysunku, a jeżeli nie, to muszę radzić sobie sam.
Jednak najpierw chcieli sprawdzić czy w ogóle mam do tego jakiś
talent, czy dryg. Znajomy architekt mojej cioci zgodził się mnie przyjąć i
sprawdzić czy ja w ogóle się nadaję. Chciał, żebym przyniósł do niego jakieś
swoje prace, rysunki. Żadnych oczywiście
nie miałem, więc wziąłem tylko blok i obgryziony ołówek. On poczuł się tym
trochę zlekceważony i posadził mnie na klatce schodowej biurowca, gdzie
mieściło się jego biuro i kazał mi narysować schody. Ja nie wiedziałem jeszcze
wtedy za bardzo co to jest perspektywa, nie miałem pojęcia … ale tak jak widziałem
to narysowałem. Kiedy to zobaczył trochę się zdziwił, stwierdził, że jestem diamentem, który trzeba oszlifować i
zachęcił mnie, żebym na tą architekturę zdawał - ten rysunek zachowałem do
dziś. Wtedy nabrałem wiary w siebie no i się udało, zdałem. [Robert Konieczny studiował architekturę na Politechnice Śląskiej w Gliwicach]
|
Robert Konieczny na budowie Arki, fot. Wojciech Trzcionka / Design Alive |
Kto był Twoim najbardziej inspirującym
nauczycielem ? Kto z nauczycieli miał na Ciebie największy wpływ?
To na pewno nie była jedna
osoba. Ja miałem szczęście do ludzi, których spotykałem na swojej drodze.
Pamiętam na przykład jak na drugim roku siedziałem sobie w barku studenckim i
słuchałem Jasia Kubeca – on był 2 lata wyżej ode mnie – jak opowiadał o jakimś konkursie, który zrobił. Z resztą potem, jak się okazało, dostał w tym konkursie
wyróżnienie. Wtedy w ogóle opowiedział o idei w projektowaniu. Wpadł na pomysł,
żeby wykorzystać nuty i pięciolinie i na tej podstawie stworzył cały rzut
opierając cały projekt o ten motyw. Dla mnie to było coś fascynującego.
Słuchałem tego z otwartymi ustami i zrozumiałem wtedy, że architektura to nie tylko
zwykłe stawianie ścian, że to może być coś więcej. Wtedy Jasio faktycznie mnie
mocno zainspirował. Potem już na trzecim roku, spotkałem kolejną ważną osobę –
Andrzeja Dudę. Prowadził zajęcia z mieszkaniówki, był świetny. Do dzisiaj jest
takim, że tak powiem, moim guru. I wtedy u niego na zajęciach dużo się
nauczyłem. Przede wszystkim zrozumiałem, że architektura to nie jest
matematyka, że nie ma jednego rozwiązania. Może być ich wiele, ale trzeba tylko
wybrać jakąś ścieżkę i nią podążać. A jak to się stało? Kiedy miałem z
Andrzejem Dudą konsultacje, a muszę dodać, że należę do ludzi, którzy są dosyć
uparci, to cały czas się kłóciliśmy. Jak jestem do czegoś przekonany to brnę w
to, chyba, że ktoś użyje przeciwko jakichś logicznych argumentów. Kiedy skończyliśmy
to przyszedł ktoś inny na konsultacje i okazało się, że usłyszał zupełnie inne
rzeczy, sprzeczne z tymi, które mi wcześniej powiedziano. Wtedy właśnie
zrozumiałem, że nie ma tej jedynej ścieżki. Te zajęcia były dla mnie bardzo
ciekawe i mądre. Nauczyłem się na nich myśleć przy projektowaniu. No a później
to już różnie, nawet wygrany konkurs, nagroda w konkursie w Weronie a potem
wyjazd do Stanów i zetknięcie się na chwilę z Livio
Dimitriu. To jest taki człowiek, który jest świetnym teoretykiem, prowadził
zajęcia, uczył na Columbia University, zetknął się też z Koolhaasem. To nawet
te zajęcia 5-cio tygodniowe i kilka jego haseł spowodowały, że bardzo mocno mi
się poukładało w głowie. A potem to już praca własna. Oglądanie rzeczy, chęć
zrozumienia ich, jak to z młodym architektem bywa – najpierw musi się naoglądać
troszkę, żeby szukać i znaleźć swoją drogę.
Od którego z architektów najwięcej się nauczyłeś?
Bardzo dużo dała mi praca u
Tomka Studniarka i Gosi Pilinkiewicz. W ten sposób zetknąłem się z holenderskim
podejściem do architektury, gdyż mieli oni kontakt z Berlage Institute.
Następnie, mimo, że oczywiście nie znam go osobiście, muszę wspomnieć tutaj Dominique’a Perrault, wczesnego Dominique’a
Perrault. Strasznie duży wywarł na mnie wpływ. Te moje, czy nasze wczesne
projekty w KWK były mocno inspirowane właśnie tym, co on robił. Na przykład
Świątynia Opatrzności Bożej, mimo że była oparta na przypowieści o potopie i
tęczy, która była tam motywem przewodnim, to
jednak pomysł ukrycia części pod placem i wystawienia samej świątyni
właśnie był zaczerpnięty z Perrault. Z jednej strony staraliśmy się już robić
takie rzeczy wcześniej, czyli gdzieś to we mnie było, ale jednak Perrault i
jego projekty typu Biblioteka Francuska czy kompleks olimpijski w Berlinie
spowodowały, że do dziś mi to mocno siedzi w głowie. Gdyby nie on to pewnie
poszedłbym zupełnie inną ścieżką.
|
Projekt Świątyni Opatrzności Bożej, fot. KWK Promes |
Którego z żyjących architektów najbardziej
podziwiasz?
Na pewno nie jest to jeden
architekt. Z jednej strony to, co robi Zumthor - absolutnie mnie fascynuje taki
sposób pracy. Jego biuro nie zmieniło się w fabrykę, jego projekty praktycznie
są tworzone w niewielkiej ilości, ale są niesamowite. Lubię też to, co robi
SANAA. Sejima przede wszystkim,
Nishizawa później do niej dołączył. Na pewno Koolhaasa. Musiał bym wymienić też
wczesnych Herzoga i de Meurona, mimo że to są zabawy elewacją, czyli takie
projektowanie, które trochę jest sprzeczne z tym co ja sam robię, ale
niezależnie od tego podziwiam innych. I oczywiście ten wspomniany już wczesny
Dominique Perrault.
Jaka wielka architektura pozostawia Cię
niewzruszonym?
Z jednej strony tych swoich
ulubionych budynków, do tej pory, po13-tu latach działalności –
prowadzenia biura, to może mam 10, nie więcej, ale to już są takie obiekty,
które mnie ruszyły gdzieś mocno i które są na mojej top liście. To w sumie
niewiele. Bardzo męczą mnie portale architektoniczne, gdzie w jednym tygodniu
jest cztery – pięć newsów i tego jest tyle, że oglądanie staje się męczące.
Teraz praktycznie już w ogóle tego nie oglądam i mnie to wręcz denerwuje.
Jednak cenię sobie magazyny, dobre magazyny architektoniczne, bo tam
przeprowadzana jest selekcja. Dzięki temu pokazywane są tylko ciekawe rzeczy.
A wracając do rzeczy
wielkich, które są uznane i które pozostawiają mnie niewzruszonym, to pięć lat
temu jednym tchem rzuciłbym: Zaha_Hadid_i_Frank_Gehry. Na przykład na mojej
uczelni mówi się o tym, że to jest tylko rzeźbienie, takie formalne
projektowanie. Ale teraz, już po latach, im jestem starszy, to już takich sądów
łatwo nie wypowiadam. Dlatego, że zdarzało się, że mieliśmy też na swoich
deskach, umownie, na swoich komputerach, trudniejsze geometrycznie projekty.
Wynikały one z jakiegoś pomysłu i trzeba było tak zrobić. I teraz, kiedy
spojrzę na to do jakiego mistrzostwa doszła Zaha Hadid w tworzeniu takiej
architektury, w rysowaniu jej i potem przetwarzaniu jej w rzeczywistość to
prawdę mówiąc czapki z głów. To nie jest moja bajka, jednak to, że oni są w
stanie przetworzyć to w rzeczywistość to jest technologia high-tech, naprawdę.
Począwszy od samego projektowania poprzez realizację. Także w tej chwili nie
odważyłbym się takiej tezy wygłosić, wręcz odwrotnie. Podobnie z muzyką słucham
coraz więcej i szerzej - oznaka starości.
Którego niezrealizowanego projektu najbardziej
żałujesz ?
Jest kilka takich rzeczy, bo
nawet nie mogę powiedzieć, że to jest jedna rzecz. Na pewno Domu Ukrytego, bo
on w końcu nie ruszył, z racji tego, że
to był taki dosyć pojechany projekt. Trafił do kogoś na Wyspy Brytyjskie, ale
nie udało mu się przejść przez formalności związane z miejscowym urzędem. Z
takich większych rzeczy najbardziej
chyba żałuję hotelu w Zdankowicach. Mam takie szczęście, że realizujemy
głównie budynki dla inwestorów prywatnych, głównie mieszkalne, a projektujemy
wszystko, na tym polega numer. Teraz dopiero Muzeum w Szczecinie [budynek Muzeum Narodowego Centrum Dialogu „Przełomy” –
pierwsza nagroda w konkursie - przypis TS] się realizuje, ale już wcześniej
powstawały projekty większych budynków tylko do tej pory nie miałem szczęścia
żadnego z nich zrealizować. Między innymi właśnie hotel w Zdankowicach, który miał bardzo innowacyjny pomysł. Dlatego
nawet nie ma go na stronie, bo jest bardzo łatwym projektem do podebrania.
|
Muzeum Narodowe w Szczecinie / Centrum Dialogu "Przełomy", wizualizacja KWK Promes |
Którą część procesu projektowego lubisz
najbardziej ?
Oczywiście koncepcję. To
jest najbardziej przyjemna część projektowania, bo wtedy faktycznie jest tylko
czysta kartka papieru, ołówek i wszystko jest możliwe. To jest bardzo
przyjemne. Koncepcja w naszym biurze trwa długo. W umowie mamy zapisane, że
projekt koncepcyjny powstaje 3 miesiące, czasami zdarza się, że dłużej. Żadnych
tak zwanych ‘szybkich piłek’, akcji na już, wtedy rezygnujemy. To jest
najprzyjemniejszy moment w czasie projektowania, dlatego że jeszcze nie ma
styku z wykonawcą, czepialskim urzędnikiem i tak dalej. Troszkę takie działanie
solo. Oczywiście jest inwestor, który jest uczestnikiem tego procesu, ale
dopiero w tej drugiej części. U nas w biurze koncepcja jest podzielona na dwa
etapy: etap wstępnej koncepcji i koncepcji właściwej. Ta wstępna koncepcja
powstaje po rozmowie z inwestorem / inwestorami. Szukamy wtedy pomysłu,
zamykamy się w biurze. Jeżeli druga strona
akceptuje nasze rozwiązanie, to wtedy zaczyna się ten drugi etap -
koncepcji właściwej, kiedy oczywiście klient jest już wciągnięty do pracy
projektowej i uwzględniane są wszystkie jego uwagi i propozycje. Jednak to
wstępna koncepcja jest najprzyjemniejsza, to jest dla mnie najfajniejszy
moment.
Co jest Twoją piętą Achillesa?
Nie wiem. (śmiech) Chyba to,
że bywam dosyć wybuchowy. Na pewno z jednej strony jestem cierpliwy…bardzo.
Tego się nauczyłem, a właściwie ten zawód mnie tego nauczył. Żeby coś
doprowadzić do końca i żeby fajny pomysł udało się przekuć w projekt, a potem w
realizację, to wiem, że najczęściej jest
to okres kilku lat. I tej cierpliwości się nauczyłem, że tak powiem, mam ją w
sobie, ale z drugiej strony jestem dosyć choleryczny i wybuchowy. Czasami pewne
sytuacje, szczególnie w późniejszym etapie budowy, kiedy spotykamy się już z
urzędnikami, powodują, że zdarza mi się być nieprzyjemnym. Czasami odnosi to
bardzo dobry skutek, ale czasami to nie jest dobre. Chciałbym być bardziej
powściągliwy i bardziej opanowany. Niestety natura mi tego nie dała i z
przykrością muszę powiedzieć, że nie udało mi się tego wypracować w sobie.
W którym , ze znanych domów najbardziej chciałbyś
zamieszkać ?
Nie wiem. Po prostu jest tak
dużo fajnych domów, tu mam na myśli też ich lokalizację, że nie potrafię na to
odpowiedzieć. W zbyt wielu. (śmiech)
Które z miast jest Twoim ulubionym ?
Z racji tego, że podróżnik
ze mnie słaby, bo nie lubię latać…bardzo, to mimo, że mogłem być w wielu
miejscach, to niestety w wielu nie byłem. Ale Barcelonę już odwiedzałem ileś
tam razy i Barcelonę bardzo, bardzo lubię. Jakoś to miasto mi odpowiada ze
względu na klimat, położenie, ukształtowanie, architekturę i w ogóle wszystko.
Może z jedzeniem jest gorzej, we Włoszech bardziej mi smakuje. Jednak
generalnie to Barcelonę wymieniłbym na pierwszym miejscu.
Który z budynków chciałbyś żeby został zburzony?
Takich jest bardzo, bardzo
wiele. Teraz właśnie sobie jedziemy przez Polskę, wracamy z Pobierowa przez
Gorzów i niestety ale muszę powiedzieć, że z 70% budynków, które mijam
wysadziłbym w powietrze. Może nawet i więcej. Taka jest smutna prawda, tak
czuję.
Możesz pracować w dowolnym mieście na świecie, w
dowolnym czasie w historii – gdzie i kiedy wybierasz?
Niedawno słyszałem wypowiedź Martyny
Wojciechowskiej, która wprawdzie nie para się architekturą ale akurat jest
podróżnikiem, powiedziała coś takiego: "Cieszę się, że żyje w tym momencie w
Polsce i mogę robić to, co robię, bo trochę pojeździłam po świecie i widziałam,
że inni mają dużo gorzej." To ja powiem tak: Nie mogę narzekać. Jakoś szczęście
się do mnie uśmiechnęło i cieszę się, mimo, że chciałbym zrobić dużo więcej i
wiem, że mógłbym to zrobić. Ale jestem zadowolony ze swojej sytuacji, z tego co
robię, bo wszystkie projekty, które tworzymy sprawiają mi przyjemność. W KWK nie ma podziału na
projekty robione dla kasy i projekty robione na pokaz. Wszystko jest, po prostu
robione z przyjemnością. Także w tym miejscu, w tym czasie jest OK.
|
Dom Po Drodze, fot. KWK Promes |
Która z relacji jest najważniejsza w twoim
życiu zawodowym ? (z klientami? ze współpracownikami?)
Z klientami staram się mieć
dobre relacje, chociaż czasami jest to trudne.
Z ekipą z KWK, różnie bywa. Czasami jest fajnie, a czasem się denerwuję,
jestem trudnym szefem, dosyć wymagającym. Nie wiem czy mnie lubią. Pewnie nie.
(śmiech) Nie wiem. Nauczyłem się teraz być sam. Od jakiegoś czasu, mam taką
naturę, że nie do końca potrafię zaufać i wyznaję zasadę, że jeżeli czegoś nie
sprawdzisz albo sam nie zrobisz, to to nie będzie dobre. To jest taka dewiza,
którą się ostatnio kieruję. Trochę żałuję, że nie mam faktycznie takiego
partnera w biurze, takiej osoby, której mógłbym do końca zaufać. Czyli Zosia
Samosia.
Kto jest Twoim ulubionym klientem?
Klient prywatny, gdyż wszystkie jego działania
oparte są na zdrowym rozsądku. Mam szczęście, bo teraz naprawdę fajna ekipa do mnie trafia, naprawdę
świadomi ludzie, którzy chcą dobrej architektury, oczekują wręcz innowacji,
jakichś rzeczy nietypowych. To jest miłe i ciekawe, pozwala fajnie projektować.
Inna rzecz, że niektórzy tego nie oczekują ale i tak staramy się im to dać.
Jednak, tak jak już wspominałem najbardziej lubię ten czas projektowania
koncepcyjnego, dlatego, że wtedy jestem w pewnym sensie sam. Teraz
najprawdopodobniej gdzieś tam nad naszym morzem, będziemy robić dwie czy trzy
kolejne rzeczy i miło mi jest – nawet jak teraz sobie jadę samochodem –
pomyśleć o tym, co tam może powstać i już sobie gdzieś nad tym kombinuję. To
jest najfajniejszy moment w czasie projektowania, bo potem, mimo że bardzo
cenię sobie naszych klientów, cieszę się, że ich mam, to nie jest już tak
łatwo. A nawet bywa ciężko. Czasami zdarzają się pewnego rodzaju spięcia,
jakieś tam sprzeczki, dyskusje, które mimo wszystko człowieka męczą i powodują,
że on się wypala. Wydawało mi się, że już na tym etapie, na którym teraz jest
moje biuro, na którym sam jestem, nie będę musiał udowadniać komuś, że ‘tak
będzie dobrze’, że ‘naprawdę warto tak zrobić’, że ‘to będzie okej’, że nie
będę musiał prowadzić takich dyskusji. A to się jednak ciągle dzieje.
Chociaż zdarzają się
wyjątki. Jedni z moich klientów chwalą się tym, że nie ingerowali w moją pracę,
że mi zaufali. Czyli pozwalali, jak gdyby, na wszystko architektowi. Takich
klientów jest bardzo mało. Inną też rzeczą jest, że wiele projektów nie było by
tak dobrych, gdyby nie uparci klienci, którzy bardzo ingerowali w
projektowanie. Czasami odpadały dwie, trzy koncepcje, dopiero w wyniku
następnej powstawały super rzeczy. Tak było na przykład z Domem Bezpiecznym czy
Aatrialnym, z tymi już znanymi przykładami i jeszcze z kilkoma innymi. Także ja
rozumiem rolę klienta, już po tylu latach nie jestem takim aroganckim gościem,
któremu się wydaje, że tylko on mam jakieś fajne pomysły a reszta ma siedzieć
cicho i czekać. Odwrotnie. Wiem, że ten klient jest potrzebny i czasami rzeczy
wręcz nie do spełnienia, na których mu zależy dają w rezultacie najfajniejsze
pomysły, ale mimo wszystko jest to męczące. Po każdym takim projekcie w jakiś
sposób jestem wypalony i muszę odzyskać siły, energię, żeby dalej tworzyć i
projektować.
|
Dom Aatrialny, fot. Juliusz Sokołowski |
Zlecenie Twoich marzeń to …
W zasadzie nie mam takiego
zlecenia. Najważniejsze jest dla mnie, żeby cały czas dostawać takie tematy,
które mogą dać w efekcie fajną, dobrą, czasami się udaje innowacyjną architekturę i to mi wystarczy. Z
drugiej strony chciałbym pokazać też, że świetnie się czujemy w każdej
architekturze i to biuro może każdą architekturę robić. Chciałbym się tym
wykazać, co nie do końca w Polsce jest możliwe, bo akurat jest taki czas i
takie zapotrzebowanie, a czasami po prostu jesteśmy za drodzy. Rezygnują z nas
na rzecz tańszych biur, które często robią moim zdaniem dużo gorsze rzeczy a
klient tego nie widzi. To zmieni się w przyszłości, gdy wzrośnie świadomość.
Miejmy nadzieję, że młodszym, zdolnym i ambitnym będzie łatwiej.
A nie masz czegoś takiego, jak niektórzy architekci,
którzy cały czas chcieliby zaprojektować kościół albo filharmonię, albo
bibliotekę …?
Nie. Ja myślę, że tych
budynków jest tak dużo, że życia by nie starczyło, żeby to wszystko
zaprojektować. Na pewno chciałbym jakiś duży obiekt użyteczności móc
zrealizować, bo już je projektowaliśmy. Zrealizować wręcz, żeby pokazać, że
może wyjść jakaś fantastyczna, super
rzecz. Na razie nie jest mi to dane – zostaje na papierze. No trudno.
Jaki przepis prawny wprowadziłbyś lub usunąłbyś
gdybyś mógł?
Na pewno zmieniłbym, to na
co pomstuję już od lat, nie tylko ja zresztą – a mianowicie ustawę o
zamówieniach publicznych, która doprowadza nasz kraj do ruiny. Wybór
najtańszego wykonawcy, przetargi na najniższe kwoty, poniżej cen
zdroworozsądkowych są po prostu tak chore, że brak mi słów, że tego jeszcze
nikt nie chciał zmienić. Nikt tego nie rozumie? Że drogi buduje się za
najniższą, a w efekcie potem za najwyższą kasę, że nasze Muzeum w Szczecinie, chociażby,
mimo, że zrobiliśmy kosztorys inwestorski, to jest budowane za jeszcze niższe
pieniądze. Chciałbym, żeby mogły to być normalne pieniądze, żeby nie trzeba
było robić jakichś zastępników, dziwnych akcji, tylko żeby miało to kosztować
tyle ile kosztuje realnie. Prosta rzecz a propos tego, żeby to nie było tylko
takie biadolenie i narzekanie. Można by wprowadzić zapis, bardzo
zdroworozsądkowy – w takim przetargu skreślamy najdroższego i najtańszego, z
tych którzy się zgłosili. Koniec. Ta jedna zasada powoduje, że to wszystko by
się od razu uregulowało. Nikt nie wygłupiał by się ani z za wysokimi ani z za
niskimi cenami. Było by zdroworozsądkowo. No ale musimy jeszcze trochę pożyć,
żeby to się zmieniło. Ileś rzeczy musi się jeszcze rozwalić.
|
Centrum Dialogu "Przełomy" w budowie, Szczecin 26.10.2013, fot. Tomasz Sachanowicz |
Jaka jest Twoja ulubiona książka o architekturze?
Moja ulubiona książka o
architekturze to, mimo wszystko, jest Koolhaas i jego S,M,L,XL. To jest taka
rzecz, do której można często wracać i za każdym razem znaleźć coś nowego.
|
S,M,L,XL Rem Koolhaas / Bruce Mau |
Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Mam bardzo wiele ulubionych
książek i ciężko mi byłoby wymienić tylko jedną.
Czego słuchasz? Jakiej muzyki?
Im jestem starszy, tym
słucham coraz szerzej. Od bardzo agresywnego rocka poprzez, co się ostatnio
okazało, szanty. Gdzieś weszły na tapetę i słuchałem ich z przyjemnością,
bardzo mi odpowiadały. Także naprawdę bardzo szeroko. Mimo, że mam swoje
ulubione gatunki, to się nie zamykam i doceniam tych, których kiedyś nie
słuchałem, coraz bardziej.
A jakieś zespoły ulubione? Wykonawcy?
Pierwsze skojarzenie to U2. Kiedyś tam Floydów słuchałem troszkę, mimo że wpędzali mnie w depresję. To była
tak dobra muzyka, że potem musiałem ją odstawiać. Pearl Jamu… Strasznie dużo jest tych kapel.
Nie mam takiej jednej w tej chwili… Jak byłem nastolatkiem, to słuchałem Lady
Pank i do dziś wracam z jakimś sentymentem do ich pierwszej płyty, ale tylko do
pierwszej, bo reszta potem już była taka sobie.
|
Okładka płyty Dark Side of the Moon, Pink Floyd |
Co o Twojej pracy myśli Twoja rodzina?
Pozytywnie i negatywnie.
Pozytywnie pod takim względem, że jest ciekawa tego co robię. Czasami te rzeczy
przynoszę do domu i o tym gadamy i to
jest jakaś tam odmiana. A z drugiej strony podejrzewam, że to przeklinają, bo
bardzo często mnie nie ma. Albo z biura bardzo późno wracam, bo długo siedzę,
albo gdzieś tam trzeba wyjechać. Człowiek cały czas jest gdzieś wyautowany.
Nawet myślami gdzieś tam jestem obok. Raz częściej mi się to zdarza raz
rzadziej, ale to jest chyba jakiś rodzaj przekleństwa.
|
Dom Autorodzinny fot. Olo Studio |
Kim był byś, gdybyś nie był architektem?
Ja generalnie w szkole byłem
takim luzakiem. Na szczęście i w pewnym sensie na nieszczęście nauka mi bardzo
łatwo przychodziła. Dlatego się nie uczyłem. W szkole podstawowej to nie miało
żadnego znaczenia, cały czas się było na podwórku i było ok. W liceum już częściej byłem na
wagarach niż w szkole. Jakiś nawet rekord w moim ogólniaku pobiłem godzin
nieusprawiedliwionych. Nie miałem żadnych konkretnych zainteresowań. I jak
gdyby los się do mnie uśmiechnął – bo architektura mnie strasznie wciągnęła.
Naprawdę, no niesamowicie.
Cóż mógłbym robić? Kiedyś
nawet na drugim roku studiów, to też z resztą mi pomogło już później w
architekturze, wziąłem urlop i handlowałem. To był wtedy czas przemian w
Polsce. Byłem akwizytorem, handlowałem przeróżnymi rzeczami, po bazarach gdzieś
tam jeździłem i całkiem dobrze też mi szło. Ten handel jakoś mi się układał.
Nauczyłem się wtedy jednej fajnej rzeczy, czego w szkole nie uczą na studiach: kontaktu z klientami. Przekonywania ich do rzeczy, akurat wtedy beznadziejnych,
bo tych dobrych miałem mało. To mi strasznie pomogło w pracy zawodowej, bo ten
kontakt z klientem - może to być przekonywanie, opowiadanie o czymś - ja to
wyniosłem właśnie z tego bazaru. Rzecz nie do pomyślenia.
Oczywiście nie chciałbym
jednak handlować. To nie jest moja bajka. Pół roku to trwało i potem z ulgą to
porzuciłem. Na pewno mógłbym być jakimś malarzem, fotografem. To są rzeczy,
które mnie strasznie wciągają i mógłbym się zupełnie w tym zapomnieć. Tym
bardziej, że wtedy ten kontakt z klientem czy z innego typu ekipą, która mocno
ingeruje, czy wręcz przeszkadza byłby ograniczony. Kiedyś malowałem i
zatracałem się w tym, to też myślę, że mógłbym się w tym realizować.
A co sprzedawałeś ?
A sprzedawałem tak: trampki,
ruskie z resztą, jakieś ubrania, dezodoranty, czy zabawki. (śmiech) Przeróżne
takie sprzęty, po prostu szok.
Jaki jest Twój ulubiony budynek lub miejsce w
Szczecinie?
Nie wiem czy już mogę
traktować jako skończony, ale hiszpańska filharmonia – po prostu rewelacja.
Uwielbiam ten obiekt.
|
Gmach filharmonii w Szczecinie w budowie, projekt Estudio Barozzi Veiga + Studio A4, fot. Tomasz Sachanowicz |
A jakieś inne, ze starszych ?
A jakieś inne to, przyznaję,
muszę się walnąć w klatę. Musiałbym Szczecin dużo bardziej poznać, żeby dać
miarodajną odpowiedź.
Jaką radę dałbyś komuś, kto chce zostać
architektem?
Powiedziałbym tak: Trzeba
się nastawić na bardzo, ale to bardzo ciężką pracę i na wiele wyrzeczeń i
rezygnacji z jakichś tam przyjemności właśnie dla tej architektury. Bo tak się
to potem dzieje, kiedy człowiek się angażuje w ten zawód. Trzeba mieć tego
świadomość, że jeżeli chce się to robić dobrze, to udaje się tylko i wyłącznie
w ten sposób, a i tak to nie jest regułą powodzenia czy sukcesu. Także radziłbym
się dobrze zastanowić, zanim się wejdzie w tą rzekę ... architektury.
Co Cię inspiruje?
Wszystko. Zarówno
architektura, kiedyś nawet bardziej a teraz już otoczenie, różnego rodzaju
opowieści zasłyszane z tych miejsc, bo to jest zawsze związane z projektem.
Nowe technologie i wynalazki również. Czasami nawet są to moje wcześniejsze
projekty - i o tym właśnie będzie
książka autorstwa Bartka Haducha, która na roboczo nazywa się „Ścieżki projektowe KWK Promes”.
Kolejne, nowe rzeczy, które w tej chwili powstają, wynikają w dużej mierze z
tych starszych. Wszystkie projekty, które się toczą w KWK, to są takie
projekty, które wyznaczają kolejne przystanki na ścieżkach. Na przykład Muzeum
w Szczecinie jest z jednej strony na ścieżce projektów topograficznych, które
bawią się terenem, które gdzieś zanikają… nie wiadomo gdzie jest budynek … i
takie myślenie zaczęło się już przy wczesnych projektach…jak przy Governors
Island, Moście w Weronie, poprzez Świątynię Opatrzności, czy później ambasadę i
kilka domów jednorodzinnych. Szczecin jest takim projektem troszkę wynikowym.
Dom Autorodzinny to już z kolei osobna ścieżka domów autorodzinnych – która też
troszkę się wzięła ze ścieżki topograficznej. Te projekty potem już jak gdyby
wynikają jeden z drugiego. To jest ewolucja. Czasami nawet mamy w biurze takie
dyskusje. Młodzi ludzie, którzy przychodzą, którym się wydaje, że my teraz
siądziemy i będziemy coś oglądać, są zdziwieni, że projektowanie tak wygląda,
że siadamy i tylko rozmawiamy. Rysuje się, wraca do starych projektów czasami.
Rozwijamy jakieś tematy…i ci, którzy pracują już dłużej w KWK czasami
przedstawiają mi to jako zarzut: że wiesz, "my czasami robimy swoje a tu się
dzieje tyle różnych ciekawych rzeczy gdzieś tam na świecie". Moim zdaniem to
jest największa wartość biura, że tutaj ewolucja powoduje, że projekty idą
coraz bardziej do przodu, bo one wynikają jedne z drugich. Pewne rzeczy są dopracowywane.
Rzadko kiedy zdarza się projekt satelitarny. Taki, który jest tak jak Dom
TypOwy – tzw. kółko. To jest taki projekt wyrwany zupełnie z kontekstu, a
reszta to jest taka ewolucja, którą sobie bardzo cenię. Wracając teraz do tej
inspiracji – czasami rzeczy wcześniejsze powodują, że powstają następne. Z tego
jestem najbardziej zadowolony.
|
Dom typOwy, fot. Juliusz Sokołowski |
Rozwój architektury to jest
ewolucja. To jest właśnie największą wartością dobrych biur, dobrych
architektów. Andrzej Duda, właśnie ten człowiek, którego przywołałem wcześniej
powiedział takie fajne zdanie: „Dobry malarz całe życie maluje jeden obraz.” Ja
na początku tego nie rozumiałem, powiedział to dawno. Teraz rozumiem, że nie da
się łapać wszystkich srok za ogon, trzeba się nastawić na to, co już gdzieś tam
się w życiu stworzyło, rozwijać to i dokładać tą swoją cegiełkę do tego całego
zbioru architektury. Jeżeli się udaje tą
cegiełkę dołożyć, to jest już duża wartość.
Tak właśnie robią biura za granicą, czego ja akurat w
Polsce pracując, w kilku biurach w Szczecinie, nie dostrzegłem. A pracując za
granicą zauważyłem, że te biura budują na swoim doświadczeniu. Na przykładzie
pokoju szpitalnego – pracowałem w biurze specjalizującym się w projektowaniu
szpitali – oni mają dużo kolejnych wersji tego samego pokoju, który ciągle
ulepszają, za każdym razem coś tam
dodają.
Tak, to jest właśnie
największa wartość naszej pracy, jeżeli dojdzie się do takiego etapu, że już
można takie rzeczy robić. To też jest bardzo duży problem polskiej architektury
i o tym w ogóle powinniśmy mówić, że jednak troszkę tak bezkrytycznie, często
nawet bezmyślnie czerpiemy z zachodu. Kiedy się patrzy na pracę wielu biur,
które są uznawane, to często nie widać jakiegoś procesu, tak jak mówisz, tylko
to są takie motylki – raz tak zrobili, raz tamto, raz siamto. Takich pracowni
jest dużo. Ale są też takie pracownie, które idą swoją ścieżką i robią rzeczy
konsekwentnie, robią rzeczy swoje. Bardzo mi się podoba biblioteka Ha-eSów [HS99], która powstała u nas na Śląsku.
Ktoś powiedział: „Ta Wasza biblioteka, to jest taki projekt, który męczycie od
dawna i ten motyw już był widoczny w iluś Waszych projektach.”
No i to jest właśnie największa wartość tego projektu! Oni tak długo to
dopracowywali, że doszli w tym do perfekcji.
Mają wydeptaną swoją ścieżkę i robią to fantastycznie. Teraz, gdybym ja
coś takiego miał zrobić, to nie byłbym w stanie. Po prostu nie przeszedłem
całej ich ewolucji. To jest, uważam, jedno z największych dobrodziejstw, jakie biuro
może spotkać, że ma swoje ścieżki.
|
Biblioteka w Katowicach, HS99, fot. Tomasz Sachanowicz |
Jaka jest, według Ciebie, rola architekta w
społeczeństwie?
Zawód bardzo ważny. Dlatego,
że to nie do końca jest zawód usługowy. To nie jest tak, że jak klient nam
powie, że tak trzeba, to tak zrobimy i będziemy podskakiwać jak nam zagrają.
Musimy pamiętać o tym, że to my, tak naprawdę kształtujemy przestrzeń i czasami
trzeba poważnie porozmawiać z tym klientem i przetłumaczyć mu, że to nie tak,
sorry, czasami trzeba nawet zrezygnować. Ja wiem, że potem jest takie
tłumaczenie, że jak nie ja, to ktoś inny to zrobi, jeszcze gorzej.
No właśnie. Niektórzy nie mają tych rozterek, o
których mówisz. Tylko robią jak im klient powie.
To jest związanie właśnie z
etyką zawodową. Jeżeli czujesz, że coś, co robisz jest złe, nie rób tego. Zmień
tego klienta, dyskutuj z nim, bo robisz krzywdę. Sobie, przestrzeni i innym,
którzy z niej korzystają. Wierzę w to, co mówię. Uważam, że nie powinno się
robić złych rzeczy, tylko dlatego, że musimy z czegoś żyć. To jest bardzo
trudny problem. Ja sam miałem takie sytuacje w życiu, że naprawdę było mi
bardzo ciężko, nie mieliśmy kasy praktycznie już na nic i zrezygnowaliśmy z
kilku takich tematów, które po prostu byłyby totalną masakrą dla mnie. Miałem
projektować jakieś rezydencje w stylu angielskim … jak mi to pokazywali to myślałem, że zemdleję i
zrezygnowałem, ale, żeby klient nie poczuł się zlekceważony, to oczywiście
rozmawiałem z nim, był niewzruszony – to było w Konstancinie, w Warszawie.
Dałem mu nawet namiar na takie biuro, które w jakiś sposób uznałem, że w miarę
dobrze i przyzwoicie to zrobi a sam odpuściłem i chwilę potem dostaliśmy temat
- Dom Bezpieczny. Warto było poczekać.
|
Dom Bezpieczny, fot. Olo Studio |
Jak opisałbyś swój proces projektowania?
Jako, czasami ciężki i
żmudny, nieraz przyjemny, ale na pewno zawsze długi, mimo, że bywa, że pomysł
przychodzi do głowy bardzo szybko. Czasem trwa to dłużej, ale jeśli naprawdę
mocno przysiądę, to pomysł w miarę szybko się pojawia, ale broń Boże, to nie
jest koniec tego procesu. Żeby projekt dopracować i doprowadzić go, do
zadowalającego stanu to wymaga on kolejnych poprawek, dopracowywania,
zastanawiania się… każdą rzecz można dopracować. Oczywiście trzeba też wyczuć
moment, kiedy warto odpuścić, kiedy już powoli przemęczamy temat. Czasem 3
miesiące nie wystarczają. Nieraz bywa tak, że w trakcie prac nad projektem
budowlanym i wykonawczym pewne elementy są jeszcze dopracowywane. Czasami
pojawia się pomysł już w czasie zaawansowanej budowy i też się go wprowadza .
Tak było teraz w Domu Plus - to jest
typowa śląska stodoła, której piętro zostało przekręcone. Nazwa tego domu
wynika z jednej strony z jego kształtu a z drugiej strony z wartości dodanej w
postaci tego, co zostało zaprojektowane pod
nadwieszonym piętrem. Piętro w stosunku do parteru zostało przekręcone o
90 stopni i pod spodem zadaszyło ono ogród. Pojawił się pomysł, żeby
zlokalizować tam pokój dzienny. Powstały
salon został przeszklony, a na podłodze pojawiło się to samo co jest w ogrodzie
- trawa. Klienci zażyczyli sobie też pewnej intymności, bo część dzienna była
bardzo mocno przeszklona i nie chcieli być aż tak widoczni, chcieli mieć
swoją strefę prywatną w ogrodzie. Dlatego też pojawił się dodatkowy element,
który z jednej strony podpierał konstrukcję domu, a z drugiej strony ograniczał
wgląd do środka. Męczyło mnie to przez lata, już teraz mogę to powiedzieć, dom
się budował 3 lata, a projektowanie trwało prawie rok. Nie dawało mi to
spokoju. Co chwilę gdzieś tam sobie w głowie do tego wracałem i dopiero rzutem
na taśmę stwierdziłem – nie. Kiedy patrzymy na to z boku, widać jak ogród
przechodzi przez ten budynek właśnie w postaci tej trawy położonej na posadzkę
– bo trawa pojawiła się też w środku.
Pomyślałem więc sobie, że powinno tak być nawet na tym dodatkowym elemencie,
kostce, która to podpiera. Z zewnątrz powinna być właśnie niewidoczna, a w
środku powinna być w tej części zachowana intymność, na której zależało
klientom. I pojawił się pomysł – żeby położyć tam blachę nierdzewną, taką w
polerze – idealne lustro. Zrobienie tego spowodowało, że projekt zupełnie się
zmienił. Stał się dużo lepszy i ciekawszy i właśnie to było „to coś”. Moim
zdaniem tak długo dopóki budynek się buduje wszystko można zmienić i poprawić.
|
Dom Plus, fot. KWK Promes |
Czyli Twój proces projektowy to POMYSŁ i dalej jest
SZLIFOWANIE GO ?
Jak już pojawia się sensowny
pomysł, to cała sztuka polega na tym, żeby doprowadzić go do szczęśliwego
końca. Oczywiście już finalnie, jeżeli chodzi o projekt, żeby ostatnia kreska w
projekcie wykonawczym nie niszczyła tej koncepcji. To jest długi żmudny proces,
tego trzeba pilnować. No i potem, już sama realizacja to jest jednak straszna
walka, żeby nie iść na jakieś kompromisy, żeby nie machać ręką, żeby nie
odpuszczać i walczyć do końca. Ten proces projektowy kończy się wtedy, kiedy
kończy się budowa budynku i czasami trwa 4-5 lat.
|
Dom pod Barceloną - pomysł, fot. KWK Promes |
A jak byś
opisał proces dojścia do pomysłu ?
Trzeba dodać -
dobrego pomysłu, czyli takiego, który daje odpowiedź na wszystkie problemy,
oczekiwania inwestora, kontekst i tak dalej. Największą sztuką jest wpaść na
coś takiego, co potem wydaje się oczywiste i myślisz o tym, że nawet dziecko
mogłoby to wymyślić. Jak to robię? Na początku zbieram informacje, poznaję
inwestora, rozmawiam z nim, oglądam miejsce, okolice. Jak mam to już za sobą
zaczyna się najfajniejszy czas poszukiwań. Tylko ołówek i kalka, wtedy możesz
wszystko. Uwielbiam dochodzić do takich momentów, że wydaje się, że już więcej
się nie da, że wszystko jest już wymyślone i to ślepa uliczka. Czasem okazuje
się, że nie, że możesz iść dalej. Często przeprowadzam też burzę mózgów,
wciągam do rozmowy ludzi z biura,
prowokuję ich zadając wiele pytań i oczekuję logicznych odpowiedzi. Bo te
wszystkie rozwiązania muszą być logiczne i jeżeli ja sam nie mogę sobie czegoś
wytłumaczyć, nie wytłumaczę tego klientowi. By wpaść na dobre rozwiązanie
musisz mieć zdolność pokojarzenia wszystkiego ze wszystkim i unikać
schematycznego działania. Po prostu
myśleć kreatywnie i wtedy się udaje. Ważne jest też to, że podczas tych
poszukiwań nie przeglądam albumów architektonicznych czy projektów
w internecie, tylko kierując się logiką, staram się znaleźć rozwiązanie, często rozwijając wcześniejsze
przemyślenia i projekty. Dlatego wspomniałem wcześniej o tych ścieżkach
projektowych KWK Promes. Młodzi ludzie, którzy trafiają do biura dziwią się, że
tak działamy, że niczego nie podglądamy, a ja wręcz ich za to besztam, bo
uważam, że tylko w taki sposób możesz dochodzić do kreatywnych, innowacyjnych
rozwiązań, a to dla mnie jest sensem i celem mojej pracy.
Jednak by tak
pracować, potrzebna jest wiara we własne możliwości i brak kompleksów. Tylko
wtedy możesz projektować na luzie. Jednak ostatnio miałem chwilę zawahania, gdy
zaprosili nas do wspólnego projektu w Barcelonie wraz z 19 super pracowniami ze
świata. MVRDV, Foujimoto, i podobni. I nagle pomyślałem – Jezu, co teraz?! Zaczęły
mi się trząść ręce i praca nie szła. Dopiero po iluś dniach musiałem
ochłonąć i powiedzieć sobie - Stary,
jesteś dobry i już, nie raz to pokazałeś. Na nowo uwierzyłem w siebie i powstał
taki projekt, który Hiszpanie zbudują jako pokazowy i chcą go też wykorzystać w
innych lokalizacjach.
|
Dom pod Barceloną - wizualizacja, KWK Promes |
Co to jest architektura ? (podaj definicję swoją
lub cudzą, która jest Ci najbliższa)
Dla mnie architektura w
ogóle jest tym, co się dzieje między ścianami a nie samą ścianą. Czyli ciekawą
przestrzenią, którą te ściany definiują i ograniczają. To w pewnym sensie
tłumaczy też dlaczego dla mnie Herzog i de Meuron i to, co oni zrobili w
architekturze, mimo że to bardzo lubię, nie jest tak ważne i aż tak bardzo tego
nie cenię jak rzeczy, które zrobił we wczesnych latach Dominique Perrault.
Jednak ta przestrzeń, którą wykreował jest tak mocna, że nawet kiedy te jego
ściany się zestarzeją, kiedy to już będzie niemodne, kiedy te materiały już
będą passe, kiedy wejdą nowe technologie to ta przestrzeń ciągle będzie inspirująca.
Jeżeli budynek bazuje tylko na ornamencie, jako takim, to jest to o tyle
niebezpieczne, jeżeli ta przestrzeń jest mniej ważna, że ta ściana, ten
ornament wcześniej czy później się zestarzeje, że motyw już będzie nieświeży,
nie na czasie. Mnie właśnie w architekturze interesuje przestrzeń. Dla mnie to
jest dobra architektura a „ładne” ściany są potrzebne tylko po to, żeby ktoś tą
przestrzeń w ogóle mógł odkryć, żeby się zainteresował tą przestrzenią. Trzeba
zrobić na tyle interesującą elewację, żeby to w ogóle przykuwało uwagę. To w
takim bardzo dużym uproszczeniu, właściwie jeden z wątków tej definicji
architektury, bo można by opowiadać pół
dnia, ale to co dla mnie jest w architekturze najważniejsze to generalnie
przestrzeń.
Dziękuję za Twój czas i odpowiedzi.
Ja też dziękuję za telefon i
pytania.
Zdjęcia i wizualizacje dzięki uprzejmości Roberta Koniecznego i jego pracowni KWK Promes.